2 września 1944
Dzień 2 września 1944 był jednym z najbardziej dramatycznych momentów Powstania Warszawskiego. Po trwających ponad miesiąc walkach powstańcy przegrywali na kolejnych frontach, powstanie upadło choć agonia miał potrwać jeszcze miesiąc. Tymczasem Stare Miasto w drugiej połowie sierpnia stało się terenem zażartych walk i zagłębiem powstańczych szpitali, z dzielnicy nie można było się wydostać. Wobec pogarszającej się sytuacji podjęto decyzję o ewakuacji kanałami do Śródmieścia, pozostawionych rannych towarzyszy broni i cywili czekał straszny los…
Większość powstańców (około 5,5 tys.) ewakuowała się kanałami do Śródmieścia i na Żoliborz w nocy z 1 na 2 września. Oddziałowi „Andrzeja Morro” ze zgrupowania „Radosław” udało się przedostać na Żoliborz jako oddział niemiecki. Żołnierze tego batalionu nosili mundury zdjęte z zabitych Niemców, rozmawiali po niemiecku, w ciemności udało im się przemknąć między niemieckimi patrolami.
Henryk Matulko był jednym z tych cywili, którzy samodzielnie podjęli próbę ucieczki ze Starego Miasta:
Ludzie chcieli się wydostać ze Starówki, bo tam było jak w piekle: leciały bomby, co dzień były ofiary. Nie mogli nawet wykopać swoich bliskich spod gruzu, bo nie mieli sprzętu. To już trwało za długo: nie było wody, nie było co jeść, tylko wszechobecne zagrożenie i konieczność ucieczki. Ludzie byli rozżaleni.
Siedząc w piwnicy na Freta postanowiliśmy – ja i moi dwaj bracia – przedostać się kanałami do Śródmieścia. Takich chętnych jak my było więcej. Kanał miał jakieś 60 centymetrów wysokości, szliśmy na czworakach, po ciemku, w brudzie. W końcu dotarliśmy do szerszego odcinka, w kształcie jajka, gdzie można było stać. Za jakiś czas kanał znowu się obniżał i tak na zmianę. Wreszcie doszliśmy do burzowca, gdzie lała się woda i tu zatrzymali nas powstańcy i nie puścili dalej. To było może na początku Ogrodu Saskiego – nie wiem, trudno było się zorientować. Prosiliśmy, były płacze, krzyki, ale też strzały w powietrze i wyraźny rozkaz cofnięcia się. Musieliśmy wrócić. Być może ci powstańcy mieli rację, to było zbyt niebezpieczne: kanały były zaminowane i zagazowane. Niemcy wrzucali do kanałów karbid, który w zetknięciu z wodą wytwarzał trujący gaz.
2 września Niemcy wchodzili do niemal pustego Starego Miasta. Niemal. Powstańcy zostawili za sobą około 1,5 tys. rannych i kilka tysięcy cywili. Pierwsza fala Niemców zachowywała się poprawnie, nie dochodziło do masowych egzekucji. Jednak po godz. 11.00 przybyły nowe jednostki SS pod wodzą Heinza Reinefartha i Oskara Dirlewangera, głównych sprawców rzezi na Woli. Rozpoczęły się masowe egzekucje rannych i cywili - metodyczne, okrutne, bezlitosne. Szacuje się, że tego dnia zginęło na Starym Mieście około 1 tys. pacjentów szpitali i około 7 tys. cywili.
O tych wydarzeniach opowiada Maria Przyborowska, wówczas sanitariuszka w szpitalu „Czarny Łabędź” przy ul. Podwale 46:
W dniu 2.IX.1944 r. około godziny 9-tej rano wpadło kilku żołnierzy niemieckich w czarnych mundurach z odznakami trupiej główki do szpitala „Czarny Łabędź”, pytając, czy jest to szpital wojskowy – odpowiedziałam, że jest to szpital dla ludności cywilnej, wskazywałam przy tym na flagę Czerwonego Krzyża. Niemcy zapowiedzieli spalenie szpitala. Jeden z nich, starszy rangą, zażądał od jednego z rannych dowodu osobistego, którego ranny nie miał tak jak i inni ranni, wobec tego, iż dowody znajdowały się w Szefostwie Sanitarnym. Wtedy oficer zastrzelił 3-ch rannych. Oficer i żołnierze byli pijani. Oficer po zastrzeleniu rannych zaciągnął mnie na I-e piętro i usiłował mnie zgwałcić, udało mi się jednak zbiec na dół.
Zobaczyłam, że do szpitala wtargnęła nowa grupa Niemców w zielonych mundurach z odznakami SS na kołnierzu. Przybyły w tej grupie oficer polecił mi rozbandażować rannych, następnie obejrzał rany wszystkich leżących, po czym polecił zabandażować ich z powrotem. Z kolei rozdał wszystkim po kieliszku wódki. Oficer ten wydał mi rozkaz zabrania opatrunków i udania się razem z żołnierzem niemieckim w celu opatrzenia rannych Niemców. Żołnierz, który mnie wyprowadził, zabronił mi oglądania się w kierunku szpitala. Szliśmy do placu Zamkowego. Mniej więcej koło numeru 15-go przy ul. Podwale, idący przede mną mężczyzna z tobołkiem upadł, a prowadzący mnie żołnierz strzelił mu z rewolweru w głowę. Obejrzałam się w tej chwili i zobaczyłam, że szpital „Czarny Łabędź” stoi w płomieniach. Od strony szpitala „Pod Krzywą Latarnią” czołgała się jakaś kobieta.
Ewakuacja ze Starego Miasta i wędrówka kanałami stała się jednym z najbardziej ikonicznych symboli tragedii powstania. Andrzej Wajda uchwycił to po mistrzowsku w filmie Kanał z 1956 roku (u Wajdy jednak akcja dzieje się pod koniec września, tuż przed upadkiem powstania). Również na wydanej przez Muzeum Powstania Warszawskiego płycie zespołu Lao Che jedną z piosenek poświęcono temu epizodowi. Tekst utworu kończy się przejmującym wyrzutem:
Jest 100 tysięcy dusz,
A jedna ledwie rura,
Żołnierze wychodzą,
Cywilom i rannym się nie uda.Jest jeden wielbłąd,
Do jednej igły ucha,
Nieliczni zbawieni,
Licznych Bóg nie słucha…
Źródła:
- Mieszkańcy Warszawy w czasie Powstania 1944, wybór i prac. Magda Szymańska-Szwąder, Wyd. DSH/KARTA, Warszawa 2012.
- Zeznanie Marii Przyborowskiej z 2.01.1948, w: Zbrodnie okupanta hitlerowskiego na ludności cywilnej w czasie powstania warszawskiego w 1944 roku (w dokumentach), wybór i oprac. Szymon Datner, Kazimierz Leszczyński, Warszawa 1962.
Fotografia:
Polski żołnierz wychodzi z kanału, dookoła stoją niemieccy żołnierze - Fot. August Ahrens/Bundesarchiv/Wikimedia Commons