Pierwsza kawiarnia Bliklego

Zdjęcie dla kartki: Pierwsza kawiarnia Bliklego Blur dla zdjęcia do kartki: Pierwsza kawiarnia Bliklego

Il. Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa

11 września 1869

11 września 1869 roku Antoni Kazimierz Blikle, Polak z rodziny szwajcarskich emigrantów, otwiera przy Nowym Świecie swoją cukiernię. Jeszcze nikt tego nie wie, ale zaczyna się historia najdłużej działającego prywatnego przedsiębiorstwa w Warszawie: przetrwało zabory, dwie wojny światowe i komunizm, dzięki czemu Warszawiacy mogą do dziś cieszyć podniebienia słynnymi pączkami od Bliklego.

Szwajcarscy i włoscy cukiernicy byli najlepszymi fachowcami w swoim zawodzie*: Kolebka całego cukiernictwa warszawskiego leży stanowczo w wielkim ruchu szwajcarskich i włoskich cukierników epoki Królestwa Kongresowego. Epoka też ta cukiernictwa nie polskiego, choć kończy się w połowie zeszłego stulecia, to jednak jej zasiew, przez obcych cukierników zostawiony, w kraju pozostał i dopiero po [18]63 roku nabiera czysto polskiego charakteru - tak pisał Antoni Wiesław Blikle w swojej książce o historii cukierników warszawskich.

Założona w 1869 cukiernia Bliklego początkowo była tylko jedną wśród całej rzeszy podobnych jej lokali, z czasem jednak wyrobiła sobie markę. Szczególne położenie sprawiło, że lokal stał się przystanią dla aktorów, swoistą skrzynką kontaktową, w której spędzało się czas czekając na angaż. Tak rysują się wspomnienia Jadwigi Waydel Dmochowskiej z końca XIX wieku, która jako dziecko zaglądała przez szybę do słynnej cukierni: „Widywałam przez okno wygolone twarze. Wiedziałam, że to są aktorzy, poznawało się ich po tym nieomylnie, gdyż prawie wszyscy panowie nosili wówczas zarost […]. Wytłumaczono mi, że schodzą się przeważnie artyści poszukujący engagement, często przyjezdni z prowincji. Znać mieli dużo czasu, zasiadywali się godzinami, czytali gazety obsadzone na długich kijach, dyskutowali z ożywieniem i wyrazistą gestykulacją. Rzadziej zdarzało mi się dostrzec przez okna cukierni Bliklego sylwetkę kobiecą”.

W II rzeczypospolitej Blikle tylko umacniał swoją pozycję, firma przechodziła w ręce kolejnego pokolenia rodu. Najdramatyczniejsze chwile cukiernia przeżywała wraz z resztą Warszawy: budynek zniszczono podczas powstania warszawskiego. Do odbudowania marki wziął się Jerzy Blikle, musiał nie tylko znaleźć fundusze na odbudowę kamienicy i zbudowanie nowego zespołu, największym wrogiem okazali się komuniści, walczący z z wszelką "inicjatywą prywatną". Jakimś cudem udało się Bliklemu przetrwać.

Cukiernia Bliklego stała się wyspą kapitalizmu w najbardziej prestiżowym miejscu stolicy, z okien cukierni można było zobaczyć Dom Partii, zapewne pracownicy tej instytucji mieli w zwyczaju się tam stołować. W najcięższym okresie stalinizmu Blikle stanowił niewzruszony symbol przedwojennego świata. Leopold Tyrmand zanotował w dzienniku pod datą 27 lutego 1954:
Długie kolejki na zimnie i w słocie przed cukierniami. Dziś Tłusty Czwartek i ludzie pokornie czekają na kawałek tradycji: zziębnięci, smutni, zmęczeni, milczący, skuleni stoją w nie kończących się ogonkach za pączkami. W gruncie rzeczy coś pięknego, metafora aż zabawna w swej ponurości. Jeśli z okien Domu Partii widać Bliklego, to wyobrażam sobie jak dwóch aparatczyków komentuje ten widok: „Widział kiedy towarzysz takie tłumy za pączkami przed wojną?”. Pozostaje sprawa tradycji. O Tłustym Czwartku wiemy wyłącznie z ustnego przekazu, w gazetach o nim nie piszą, oficjalnie go nie ma. Ale państwowe piekarnie smażą pączki, na stachanowską normę, ile się da, kolejki ustawiają się przed sklepami. Jakby zmowa, ale kto z kim i przeciw komu? Dyrektorzy komunistycznych central przeobrażają się dziś w marranów. Cicho, sza, lecz czcijmy Ciastko! Triumf tradycji.

*Antoni Wiesław Blikle opisywał taką oto anegdotkę:
w 1804 roku, znany był cukiernik Marco Bini (przy ulicy Podwal w domu Nr. 532) produkował już podobno czekoladę, którą doprowadził do wysokiego stopnia dobroci. Słynął on zarazem z wyrobu nowego gatunku gazu, którym zaprawiał napoje, a gaz ów, spożywany bez szkody dla zdrowia, miał podobno rozweselać. Zakład jego słynął również i z drugiej osobliwości — włocha Vincenzio, który gościom, przy akompanjamencie liry, włoskie odśpiewywał arje. Magier w pamiętnikach swoich bardzo mile wspomina o wielkich sukcesach tego artysty-śpiewaka, oraz o utraceniu przez niego głosu, jakoby wskutek ukradzenia mu w cukierni drogocennego instrumentu.

Źródła:
Antoni Wiesław Blikle, Dzieje Zgromadzenia Cukierników miasta stołecznego Warszawy w ciągu dwudziestopięcioletniego okresu istnienia: 1892-1917, Warszawa 1917.
Jadwiga Waydel-Dmochowska, Jeszcze o dawnej Warszawie, Warszawa 1960.
Leopold Tyrmand, Dziennik 1954: wersja oryginalna, Warszawa 2009.

Mapa

Fotografia:

"W letniej cukierni" - grafika z 1893 roku - Il. Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa

Materiały dodatkowe